loader image

Rzucił więcej punktów niż Wilt Chamberlain, rekordowo skakał wzwyż– poznaj historię Wojtka Leszczyńskiego

11 kwietnia, 2017

Rzucił 102 punkty, skakał wzwyż 193 centymetry, a na kadrę młodzieżową pojechał dzięki wstawiennictwu Tomasza Niedbalskiego. Poznaj historię Wojtka Leszczyńskiego, który wraz z Turowem Zgorzelec sięgnął po wicemistrzostwo Polski i grał przeciwko takim graczom jak Evan Fournier.

Piotr Jankowski: Jak zaczęła się Twoja przygoda z koszykówką? Podobno najpierw w Twoim życiu pojawił się „boom” na lekkoatletykę.

Wojciech Leszczyński: Od samego początku w życiu towarzyszyła mi koszykówka. Jest to związane głównie z tym, że mój tato – Jarosław Leszczyński jest trenerem. Szczerze mówiąc, to nie pamiętam dokładnie kiedy po raz pierwszy poszedłem na trening, ale pamiętam, że gdy miałem 3 czy 4 lata to tato zaczął mnie już na nie zabierać. Nie ćwiczyłem jeszcze, tylko obserwowałem co robili moi starsi koledzy. Nawet do kosza nie rzucałem. Chłopcy mieli po 15-16 lat, więc tak naprawdę nie miałem innego wyjścia.

Gdy urodził się mój brat, Maciej – w 1999 roku, kiedy chodziłem do zerówki, to uprosiłem tatę (choć nie wiem, czy nie odbyło się to na zasadzie „Ubieraj się i chodź na trening”), aby zabrał mnie ze sobą na salę. Wtedy to jak dobrze pamiętam, wszystko się zaczęło. Od tamtej pory systematycznie chodziłem na treningi. Pamiętam mój pierwszy mecz, kiedy jeszcze piłka była większa ode mnie… (śmiech). Graliśmy wewnętrzny sparing i już po kilku minutach dostałem od taty reprymendę, bo zamiast grać postanowiłem wspinać się po drabinkach. Usłyszałem tylko „Złaź stamtąd, albo grasz, albo siadasz!” (śmiech). Od tamtej pory skupiałem się już zawsze na grze.

Ale mimo wszystko w Twoim życiu pojawił się też lekkoatletyczny epizod. Ze sporymi sukcesami.

Byłem w szóstej klasie podstawówki, odbywały się zawody międzyszkolne. Wf-ista wyznaczył mnie do pchania kulą, ale w związku z tym, że już wtedy wysoko skakałem, to Pan Kazimierz Prokowski zdecydował się w ostatniej chwili przepisać mnie na skok wzwyż. Nie miałem żadnej techniki, naprawdę. Tylko dobry wyskok. Najpierw wygrałem zawody w Bolesławcu, później zawody powiatowe,a następnie zdobyłem brąz na zawodach wojewódzkich. W gimnazjum także pojechałem na zawody lekkoatletyczne reprezentować szkołę. Chodziłem wtedy na zajęcia z tej dyscypliny, żeby wzmocnić swoją fizyczność. Trenowałem m.in. biegi, ale jednak głównie skupiałem się na skoku wzwyż. No i się udało. Dwukrotnie zdobyłem mistrzostwo Dolnego Śląska i raz piąte miejsce na Mistrzostwach Polski.

Mówisz to tak, jakby to było nic, a Twój rekord życiowy jest naprawdę imponujący. Nikt przypadkowo nie skoczy na 190 centymetrów…

No tak naprawdę, to 193 centymetry (śmiech). Na oficjalnych zawodach skoczyłem 190 centymetrów, a 193 skoczyłem na mitingu lekkoatletycznym. Nie pamiętam już, gdzie to było, ale radość z wyniku pozostała w pamięci do dziś. W wakacje czasami jeździłem na takie imprezy, żeby zdobywać punkty dla lekkoatletycznego klubu sportowego MKS Bolesłavia.

Nie tylko Ty grasz w koszykówkę w swojej rodzinie. Tak jak wspominałeś, Twój tato jest trenerem. Brat sięgnął po brązowy medal w Mistrzostwach Polski u20. Siostry też próbują swoich sił…

Maciek jest bardzo ambitny. Każdą wolną chwilę spędza na doskonaleniu się w koszykówce. Jest zawodnikiem Biofarmu Basket Poznań, gdzie gra w 4 kategoriach wiekowych (juniorzy, juniorzy starsi, 2liga i 1liga). Ma już na koncie 3 złote medale (U14, U16 i OOM) i jedną statuetkę MVP finałów! Na wakacje codziennie wyzywa mnie na pojedynki 1na1, które trwają godzinami. Ciężko mi określić jak idzie moim siostrom. Chodzą do szóstej klasy szkoły podstawowej, i tak naprawdę dopiero zaczynają swoją przygodę z koszykówką. Jeżdżą na zawody, trenują pod okiem taty, a we wtorek grają mistrzostwa Dolnego Śląska [wygrały je przyp.red.]. Są bardzo wysokie, jak na swój wiek. Mają ponad 170 centymetrów wzrostu. Może i nawet 175, nie jestem pewien – dawno nie było mnie w domu, więc mogły znowu urosnąć,a mają dopiero 13 lat.

Czyli chyba cała Twoja rodzina jest w jakiś sposób związana z tym sportem…

Mama nigdy nie robiła nic związanego z koszykówką –nie grała, ani nie trenowała. Jest jednak naszą wielką fanką i stara się śledzić nasze wyniki. Jest osobą, która ostrymi słowami potrafi zmusić do treningu: „Nie siedź tyle przy tym komputerze! Idź na trening!”

Mama fanką koszykówki, tato trenerem, całe rodzeństwo gra… Temat rozmów na Święta jest chyba jasny (śmiech).

U nas w domu zazwyczaj rozmawia się o koszykówce, więc to nic nowego. Wiadomo, że rozmawiamy też o sprawach prywatnych, ale to koszykówka dominuje. Ja już wyszedłem z domu, za 5 miesięcy biorę ślub, więc to też był jakiś temat przy stole świątecznym, ale tak – jak wszyscy się zbieramy, to rozmawiamy o rodzinie, i właśnie o koszykówce.

Przejdźmy do Twoich początków, bo były naprawdę imponujące. W meczu kadetów rzuciłeś 102 punkty.

Tak, graliśmy wtedy bodajże z…

UKS Chromik Żary.

O, dobrze się przygotowałeś (śmiech). Nie pamiętam dokładnej daty, ale było to mniej więcej 10 lat temu. Muszę przyznać, że miałem wtedy bardzo mocny sezon. W lidze miałem wtedy średnią 56 punktów na mecz, trochę spotkań powyżej 70 „oczek” – chyba z pięć, sześć razy. Pamiętam, że poprzedni mój rekord życiowy, to było 81 punktów, które rzuciłem przeciwko Gimbasketowi – w młodzikach.

W sezonie zdobyłeś przeszło 1000 punktów. Niektóre zespoły tyle nie zdobyły…

Ogólnie, to mieliśmy super strzelecki duet. Razem z Tomkiem Szewczykiem, który rzucił tych punktów 600 czy 700, byliśmy sami, jako trzecia drużyna w lidze (śmiech). Wracając do tych 102 „oczek” – pamiętam, że jakieś 5 minut przed końcem ktoś ze stolika sędziowskiego krzyknął po moich punktach – „on ma już 80!”. Mój tato wziął wtedy czas, spojrzał na chłopaków i zapytał „Dobra Panowie, damy Wojtkowi rzucić 100 punktów?”. Wszyscy z uśmiechem na twarzach krzyknęli, że to oczywiste. Wtedy dosłownie wszystkie piłki trafiały do mnie. Po prostu brałem piłkę i przejeżdżałem całe boisko. To był mój dzień, mój mecz, bez problemu odnajdywałem drogę do kosza. Mecz był ogólnie bardzo dziwny. Na początku wszyscy byliśmy źli, bo opóźnił się o przeszło godzinę. Wiesz, przyjechaliśmy, rozgrzewamy się do meczu, a tu nagle światło zgasło. Musieliśmy czekać, aż wróci prąd. Co ciekawe, mój brat kilka lat później reprezentował barwy Chromika i to właśnie tam zaczął odnosić coraz większe sukcesy.

Pamiętasz swój pierwszy wsad do kosza? Bo też wykonałeś go dość wcześnie.

Tak, ale mój pierwszy wsad był taki „na wcisk”. To było w młodzikach, na turnieju w Stargardzie Szczecińskim, a mierzyliśmy się z zespołem z Leszna. Taki porządny wsad, efektowny wykonałem będąc kadetem młodszym.. Przechwyciłem piłkę i poszedłem w górę.

Miałem na myśli Twój pierwszy wsad w życiu. Miałeś 169 centymetrów wzrostu.

To była szósta klasa podstawówki,w czerwcu, tuż przed wakacjami. Później, podczas kolejnych wakacji sporo urosłem, bodajże z 7-8 centymetrów i już we wrześniu, po powrocie do szkoły nie miałem problemu, żeby wsadzać do kosza, albo nawet zawiesić się dwiema rękoma na obręczy.Żeby zapakować w lidze, musiałem czekać prawie rok.

Z rodzinnego Bolesławca przeniosłeś się do…

Zgorzelca, na jeden sezon, gdzie grałem między innymi z Sebastianem Szymańskim, czy Tomkiem Bodzińskim. Tam rozegrałem jeden sezon, odpadliśmy w półfinałach mistrzostw Polski. Wtedy wróciłem na jeszcze jeden sezon do Bolesławca.Po 3 klasie gimnazjum podpisałem kontrakt z Turowem Zgorzelec. Szkołę średnią rozpocząłem w OSSM-u Wrocław, czyli w szkole sportowej. Tam wszystko zaczęło nabierać rozpędu.

W swoim ostatnim sezonie we Wrocławiu sięgnąłeś po Mistrzostwo Polski u20.

Tak, a jeszcze będąc w drugiej klasie liceum zająłem czwarte miejsce mistrzostw Polski juniorów razem z Turowem Zgorzelec.

leszczu wywiad9

W finale tych mistrzostw przypieczętowałeś zwycięstwo Twojej ekipy efektownym wsadem, który wykonałeś mimo złamanej stopy.

Pamiętam go! Był to wsad 2+1, gdyż niesportowo faulowany. Jeśli chodzi o stopę, to ogólnie był to taki okres, że trener podczas treningów strasznie mi dawał w kość, a stopa bolała coraz bardziej i bardziej. Gdy się poruszałem, lub gdzieś po prostu krzywo stanąłem, stopa tak mnie bolała, że nie byłem w stanie kontynuować treningu. Szedłem do domu, odpoczywałem i na następny dzień wszystko było w porządku. Wszystko ciągnęło się przez jakieś 1,5 miesiąca. W końcu poszedłem do lekarza – w końcu mogłem, bo było już po sezonie.. Okazało się, że mam pękniętą piątą kość śródstopia. Podobno była to kontuzja przemęczeniowa.

leszczu wywiad7

Twoje przenosiny do Wrocławia oznaczały chyba wyprowadzkę z domu, bo to przeszło godzina drogi. Byłeś skazany na internat?

Przez pierwszy rok wynajmowałem mieszkanie razem z kuzynem, po części mieszkając wtedy u swojej cioci. W drugiej i trzeciej klasie liceum mieszkałem w bursie Goga przy ul. Kamiennej. Zawsze się śmialiśmy, że to bursa Boga (śmiech).

Po trzeciej klasie gimnazjum pojechałeś na swoje pierwsze Mistrzostwa Europy, otrzymałeś pierwsze powołanie do reprezentacji.

To były dla mnie naprawdę udane mistrzostwa Europy. W kadrze U16 Piotra Bakuna byłem najlepszym strzelcem ze średnią 14,5 punktu.Całą imprezę skończyliśmy z bilansem 3-3.

W tym momencie warto podkreślić, z kim grałeś.

W kadrze grał Przemek Karnowski, Kacper Młynarski z Anwilu Włocławek, bracia Dziemba, Michał Kwiatkowski. Mógłbym Ci teraz cały skład wymienić (śmiech).

To były Twoje pierwsze mistrzostwa…

Na które dostałem się tak naprawdę przypadkiem. Od samego początku kadry byłem bardzo spięty, na boisku totalnie nic mi nie wychodziło. Miałem mecze, w których rzucałem po 10 punktów, raz zbliżyłem się do 20. Pojechałem na turnieje do Hiszpanii, Turcji i Belgii. Był też turniej „Nadzieje Olimpijskie” w Stalowej Woli. Jeździłem wszędzie, na każdy turniej, na każde zgrupowanie, ale szło mi naprawdę kiepsko. Byłem tak zestresowany, że potrafiłem nie dorzucić do kosza z szóstego metra (śmiech). Po prostu za bardzo chciałem dostać się do kadry, stać się jej częścią. W kadrze utrzymywały mnie, jakieś pojedyncze występy w meczach takich jak z Hiszpanią, gdzie przez trzy kwarty nie potrafiłem zdobyć punktu, a w ostatniej części meczu zdobyłem 10, czy 12 punktów i to one zapewniały kolejne powołania. To jakoś trenera Bakuna, dzisiejszego szkoleniowca Legii Warszawa, przekonywało, żeby trzymać mnie w składzie, dać mi jakąś szansę.

Później przyszły wakacje, obóz w Bornym Sulinowie, na którym zagraliśmy parę sparingów. Byłem pewny mimo wszystko, że jakieś miejsce w tej kadrze dla mnie jest. Okazało się jednak, że gdy kadra leciała na Słowenię, to ja powołania nie dostałem. Trener powiedział, że owszem mam zdolności koszykarskie, ale póki co nie pokazałem ich jeszcze w kadrze. Rzecz jasna na kolejny turniej powołania nie dostałem.\. Poruszyło mnie to..Miałem w oczach łzy. Wróciłem do domu i wiedziałem, że teoretycznie jestem skreślony z listy.

W Bolesławcu nie zamieniłem nawet słowa z rodzicami. Wziąłem piłkę i poszedłem na dwór. Każdy mój następny dzień, wyglądał dokładnie tak samo. Wstawałem z samego rana, około 6:00.Wychodziłem na dwór, rzucałem do kosza. Wracałem do domu na szybkie śniadanie, przebierałem się i szedłem na siłownię. Miałem taką wytyczną, że spędzałem na niej równo trzy godziny. To były trzy godziny ciężkich ćwiczeń, robiłem wszystkie partie mięśniowe.. Prosto z siłowni szedłem na stadion lekkoatletyczny, biegałem 10 kilometrów, czyli 25 okrążeń, i wracałem na obiad. Szybka drzemka i z powrotem na boisko, gdzieś do 22:00, czy 23:00. Tak wyglądał każdy mój dzień. Moi rodzice denerwowali się, że całymi dniami nie ma mnie w domu, obawiali się, że nie wytrzymam takiego tempa, jednak ja wewnętrznie czułem, że muszę trenować. To przeczucie mnie nie myliło, ktoś z kadry wypadł przez kontuzję i… skontaktował się ze mną trener!

leszczu wywiad4

Pojechałem na turniej do Krosna. Postanowiłem sobie, że jadę bez ciśnienia, o miejsce w składzie na mistrzostwa. Po prostu jadę tam udowodnić swoją wartość, której jestem pewien. W dwóch meczach rzuciłem przeszło 20 punktów, a w jednym 15. Nie czułem kompletnie żadnej presji. Między meczami lubiłem podglądać Davida Logana, który jest jednym z moich dwóch idoli – on był tym oficjalnym. Drugim jest Rajon Rondo. Obaj są mniej więcej mojego wzrostu. Strasznie lubię ich postawę podczas meczy, charakter i wolę walki. Logan do tej pory jestzawodnikiem, który gra na wielkim luzie. Śledziłem dosłownie jego każdy krok. Zrozumiałem, że nie można robić czegoś na siłę, a granie na psychicznym luzie przynosi naprawdę dobre efekty

Od tego się zaczęło, zostałem liderem kadry. Jeździłem na wszystkie turnieje, rzucałem ponad 10 punktów w każdym ze spotkań. Może nie byłem świetnym obrońcą, ale zapewniałem zespołowi punkty. Z tego, co dowiedziałem się po czasie, szkoleniowca kadry, Piotra Bakuna, do mojej osoby przekonał trzeci trener – Tomasz Niedbalski. Podobno strasznie obstawał za mną, czuł, że coś z tego może być. Na szczęście go nie zawiodłem..

Co ciekawe, w trakcie któryś wakacji w internecie pojawił się artykuł Szczepana Radzkiego, którego wtedy jeszcze nie znałem. Porównywał mnie do Davida Logana, gdy reprezentowałem barwy LOSSM-u PZKosz Wrocław. Ten wpis strasznie mnie podbudował, wtedy byłem niesamowicie szczęśliwy.  Notowałem wówczas 20 punktów i 4 zbiórki. [LINK]

Wspomniałeś, że Piotr Bakun miał do Ciebie trochę zastrzeżeń dotyczących obrony. Na Litwę, na Mistrzostwa u18 wziął Cię właśnie po to, byś tą obroną dowodził wchodząc  na końcówki kwart.

Nie uważam, że moja obrona jakoś znacząco od tego czasu poszła w górę, bo jestem zdania, że bronić nauczyłem się grając w PGE Turowie Zgorzelec, kiedy zacząłem treningi z ekstraklasą. Przed Mistrzostwami na Litwie miałem bardzo dobry obóz przygotowawczy i muszę powiedzieć, że akurat na tę imprezę miejsce w składzie sobie po prostu ciężko wywalczyłem. Do każdego meczu podchodziłem dając z siebie 100%. W meczach poprzedzających mistrzostwa rzucałem średnio 10 punktów. Pojechałem na Mistrzostwa Europy i praktycznie w ogóle nie dostawałem minut. W meczu z Litwinami zdobyłem 9 pkt w 10 min. Chwilę później oni zdobyli Mistrzostwo Europy. Nie rozumiałem dlaczego siedzę, jednak taka była decyzja trenera i musiałem na nią przystać.

Te mistrzostwa ogólnie nie były udane. Dostaliście wsparcie od młodszych wicemistrzów świata, ale to nie do końca wypaliło.

Dołączyli do na zawodnicy z U17, którzy dwa tygodnie wcześniej zdobyli wicemistrzostwo świata. Pokładano w nas wielkie nadzieje. Wszyscy wierzyli, że dzięki temu wzmocnieniu będziemy rywalizować o medale. Niestety skończyło się na 6. miejscu.Chociaż dużo gry nie dostałem, nie żałuję tego wyjazdu. Była to jadna z wielu przygód których nigdy nie zapomnę.

leszczu wywiad5

Co stało się później? Po tych mistrzostwach powołania do kadry już nie dostałeś…

Na Litwie skończyła się moja przygoda z reprezentacją Polski. Nie dostałem więcej żadnego powołania, ani na zgrupowanie, ani na żaden mecz.

W całej swojej karierze, w ekstraklasowym Turowie Zgorzelec, czy właśnie w reprezentacji grałeś przeciwko koszykarzom, którzy dziś robią karierę. Prosty przykład – chociażby Evan Fournier z Orlando Magic.

Tak, graliśmy przeciwko sobie w młodzieżówkach.

Jak patrzysz na to z perspektywy czasu? Jakie to uczucie, gdy ktoś przeciwko komu grałeś, biega po parkietach NBA?

Na pewno jest to fajne uczucie, gdy odpalasz Internet i widzisz gościa, przeciwko któremu grałeś w NBA, ale z drugiej strony nie przykładam do tego jakiejś strasznej wagi. Nie myślę w kategoriach – kurczę, a przecież mogłem być na jego miejscu. Jego kariera potoczyła się inaczej, moja inaczej. Ja się skupiam na sobie, tym co się dzieje tu i teraz. Nie żyję marzeniami, a w tym przypadku byłaby to po prostu zazdrość. Ja swoje też mam za sobą i jestem naprawdę zadowolony ze swoich osiągnięć. Zdobyłem wicemistrzostwo Polski z Turowem Zgorzelec, złoto mistrzostw Polski u20, 4. Miejsce w rozgrywkach młodzieżowych EYBL z drużyną Prokom Trefl Sopot… Poznałem koszykówkę tak naprawdę na najwyższym poziomie.

Tomek Gielo, czy Przemek Karnowski, z którymi miałeś okazję grać zdecydowali się na wyjazd do Stanów Zjednoczonych, grę w akademickiej lidze NCAA. Ty nie myślałeś o tym, żeby pójść tą drogą?

Powiem tak, po którejś z klas liceum miałem możliwość, żeby wyjechać na Litwę, połączyć naukę z grą w koszykówkę. Czemu nie pojechałem? Były pewne aspekty, które mi na to nie pozwoliły, przez co teraz bardzo żałuję. Staram się nie wracać do tego pamięcią. Jeśli chodzi o grę za Oceanem, to muszę powiedzieć, że po prostu nie było nikogo, kto by się mną zainteresował. Nie było żadnego agenta, który mógłby mi w tym pomóc. Nie miałem nikogo, kto reprezentowałby „moje interesy”.

W Turowie Zgorzelec spędziłeś sezon, w którym zdobyliście Mistrzostwo Polski. Na pewno lubisz wracać do tamtego okresu.

Jedyny minus tego roku był taki, że w trakcie sezonu rozegraliśmy 77 spotkań, ja zagrałem łącznie tylko 85 minut. Brakowało mi minut, żeby udowodnić swoją wartość. Nie miałem tego, co kocham najbardziej, nie miałem gry. Osobiście jestem osobą bardzo wierzącą i wierzę, że Bóg ma dla nas jakiś plan i może dlatego musiał trzymać mnie w ryzach przez rok, żeby później przyszła jakaś eksplozja i żeby wystarczyło mi siły na parę kolejnych lat. Prostym przykładem jest też zeszły sezon i ten.

W barwach Turowa miałeś okazję grać nie tylko w Polskiej Lidze Koszykówki, ale także w europejskich pucharach – lidze VTB. To musiało być naprawdę wielkie przeżycie dla 20 latka.

Przede wszystkim to był straszny stres, wielki stres, bo brakowało mi ogrania. I zawsze jak trener Miodrag Rajković wypuszczał mnie na boisko, to po to, żebym krył najlepszych strzelców rywali. Byłem naprawdę zdziwiony. A, i jeszcze co ciekawe – miałem okazję w dwóch spotkaniach w lidze VTB wybiec w pierwszej piątce. Graliśmy bodajże z Chimki Moskwa i miałem kryć byłego gracza ligi NBA, Zorana Planinič’a. Gość przyszedł z NBA, a ja miałem za nim biegać. To było dla mnie coś niesamowitego. Miałem jedną akcję, jak zagrał ze mną jeden na jeden tyłem do kosza. Mam nawet takie zdjęcie, kiedy rzucam mu trójkę przez ręce [zdjęcie poniżej przyp. red]. Myślałem, że będzie to totalny airball, w ogóle nie czułem rzutu. Planinić skoczył do bloku, ja go ominąłem, po rzucie piłka odbiła się od obręczy i tablicy, no i wpadła. Pamiętam, że to był ważny rzut, bo na 2 minuty przed końcem trafiłem na remis. Później zszedłem, no i przegraliśmy (śmiech).

leszczu wywiad1

Masz jakąś listę zawodników, których było Ci najciężej kryć?

Nie, stworzenie takiej listy jest wręcz niemożliwe, bo było bardzo wielu zawodników, z którymi się mierzyłem. Prawda jest taka, że w każdej lidze jest ciężko zatrzymać zawodnika. W każdym meczu trafia się ktoś, przeciwko komu bardzo ciężko się gra. Zaczynając na pierwszej lidze, gdzie miałem problem utrzymać Grześka Mordzaka, albo Kacpra Stalickiego, z którym zawsze rywalizowaliśmy. Swego czasu trener jak podczas treningów, musiał nas wręcz rozdzielać, bo prawie się szarpaliśmy. Jak tylko podbiegał to my z uśmiechem na twarzy mówiliśmy do niego „Trenerze, proszę na nas nie zwracać uwagi, bo my mamy inną tolerancję fauli, my czegoś od siebie wymagamy”. Od nich zaczynając można przejść do Michała Chylińskiego, Davida Jacksona, Mateusza Ponitki, czy Michała Sokołowskiego, z którymi grałem grałem i mierzyłem się na treningach. To byli zawodnicy, których ciężko było upilnować i mam nadzieję, że im wcale też tak łatwo ze mną nie szło.

Zebrane doświadczenie, zarówno w młodzieżówkach, Turowie, czy Pogoni Prudnik chyba zaprocentowało. Dziś, gdy przychodzi czwarta kwarta, gramy ważny mecz, jest zacięta końcówka, to Wojtek Leszczyński jest gwarantem punktów. Mecze u Miodraga Rajkovicia chyba pomogły Ci radzić sobie z presją…

Radzić sobie z presją pomogło mi to, że mam pewność gry u trenera. Jeżeli ja czuję, że nawet jeśli nie trafię dwóch rzutów z rzędu, albo zrobię jakąś stratę i wiem, że trener mnie nie ściągnie, wtedy mogę znacznie więcej od siebie dać, bo czuję się pewniej. Podstawą takiej współpracy na parkiecie jest zaufanie trenera. Prosty przykład – oglądamy NBA. Zawodnicy, którzy biorą na siebie grę w czwartej kwarcie, to nie są gracze, którzy wchodzą tylko na te 12 minut i robią swoje. Są pewni siebie i w czwartej kwarcie robią to co do nich należy, przy okazji wygrywając mecz. Im więcej gram, im większe mam zaufanie trenera, tym potrafię więcej dać od siebie.

Nawiązałem trochę do tego, że miałeś okazję grać z jednym z najostrzejszych trenerów koszykówki – Miodragiem Rajkoviciem. Miałeś okazję przekonać się o jego „mocy”.

Zdecydowanie. Miodrag był osobą, która samą swoją postawą budzi respekt. Bardzo psychologicznie podchodził do nas wszystkich. Potrafił nagle, z totalnego rozluźnienia zawodników wprowadzić ich w nerwówkę, wszyscy w jednym momencie stawali się strasznie spięci i skupieni. Była to dla mnie bardzo dobra, ale i też ciężka szkoła.

Z nim można było porozmawiać tylko i wyłącznie o koszykówce, ale wiedział o niej po prostu wszystko. Lepszego stratega i osoby z tak wielką mądrością koszykarską, planem i takim przygotowaniem do każdego treningu, czy meczu na swojej drodze nie spotkałem. To było świetne doświadczenie.

Twoja przygoda w pierwszym zespole Turowa Zgorzelec nie potrwała długo, bowiem tylko jeden sezon. Zdecydowałeś się przenieść do Pogoni Prudnik, na zasadzie wypożyczenia. Tam też zostałeś na dłużej.

Miałem możliwość, żeby zostać tam na dłużej, bo obowiązywał mnie kontrakt na kolejny sezon. Poszedłem do Prudnika na zasadzie wypożyczenia. Liczyły się dla mnie głównie minuty na parkiecie -jestem człowiekiem strasznie nadpobudliwym. Trzymanie mnie na smyczy, brak gry w meczach przez dłuższy czas powoduje, że moja psychika wysiada. Po sezonie w Zgorzelcu potrzebowałem klubu, wktórym przeniosę nabyte doświadczenie na parkiet.. Wybrałem więc Prudnik.

12832519_929696037150966_1578985869140086517_n

 

Dziś nie żałujesz swojej decyzji o odejściu z Turowa? Tego, że nie powalczyłeś o minuty w ekstraklasie?

Nie żałuję tej decyzji. Żałuję tylko, że w ostatnim sezonie w Prudniku byłem przybity do ławki. Nie zgadzałem się z decyzjami, które były wtedy podejmowane wobec mojej osoby, ale tak jak mówiłem wcześniej, moim zdaniem nic się nie dzieje bez powodu.

Wspomniałeś mi kiedyś o tym, że po przenosinach do Prudnika zderzyłeś się z rzeczywistością, znacznie więcej zależało od Ciebie. Ale z tym świetnie sobie radziłeś, byłeś wiodącą osobą w walce o awans do 1 ligi.

Może i tak, ale tak naprawdę swoje umiejętności w Prudniku pokazałem tylko pod koniec sezonu II ligi i w Play-Offach. Gdy kontuzje wykluczyły niektórych zawodników, w tym Jarka Pawłowskiego, a Szymon Kucia odszedł z zespołu i nagle nas została szóstka, czy siódemka do grania, to znalazło się dla mnie więcej minut. W meczach zacząłem trafiać co miało swoje odzwierciedlenie w punktach z dwójką z przodu.

Choć z pozoru wyglądasz na spokojnego człowieka, to czasami potrafisz wybuchnąć. Adam Cichoń kazał Cię zapytać o bójkę na meczu z Tychami. Podobno dostałeś sporą karę od ligi.

Zostałem zdyskwalifikowany na dwa mecze i musiałem zapłacić 1000 złotych kary. Generalnie jestem „oazą spokoju”, ale bywam jak wulkan – jak wybuchnę, to czasami śmiejemy się  z Anetą, że cierpią niewinni (śmiech). Zawsze staram się być spokojny, ale w tym meczu bardzo nam zależało na wygranej. Ponadto przez kilka ostatnich porażek, dostaliśmy z klubu informację, że jeśli przegramy kolejny mecz, to posypią się kary finansowe. Pod koniec pierwszej kwarty zostałem uderzony łokciem w twarz na tyle mocno, że straciłem jedynkę. Co miałem wtedy zrobić? Włożyłem ją na miejsce, powiedziałem trenerowi, że chce dalej graći wróciłem na parkiet. Wtedy już byłem strasznie nabuzowany, faulowałem kogoś tam niesportowo i poszło . Nie pamiętam kto to był, w każdym razie skoczył do mnie, ja go uderzyłem, rzuciliśmy się na siebie… Nie była to jakieś straszna bójka, bo trwało to kilka sekund, ale kara była. Nigdy nie dostałem technicznego za rozmowy z sędziami, to był taki jednorazowy wybryk. Dał mi on trochę do myślenia.

Do Opola trafiłeś właśnie z Prudnika, gdzie przez ostatni sezon byłeś przybity do ławki. Dlaczego akurat zdecydowałeś się wybrać naszą ofertę? Przed sezonem miałeś sporo propozycji, między innymi od naszego rywala w Play-Offach MCKiS-u Termo-Rex Jaworzno.

Owszem, miałem parę propozycji, ale nie ma co do tego wracać i wymieniać tych zespołów, bo to już historia. Głównym powodem, dla którego przyszedłem do Opola jest fakt, że miałem pewność, jaką rolę będę pełnił w zespole. Druga sprawa, to fakt, że mam tu zagwarantowane wszystkie warunki, żeby spełniać się koszykarsko – poczynając od dostępu do sali 24/7, poprzez odnowę biologiczną, naszych fizjoterapeutów, a na bardzo dobrym kontakcie z zarządem klubu, z trenerem i kolegami z zespołu kończąc. Cenię też sobie to, że z dużą częścią zespołu miałem już okazję grać – Krzysiu Chmielarz, Adam Cichoń, Jarek Pawłowski. Razem wywalczyliśmy awans w Prudniku do pierwszej ligi. Gdy przyszedłem na pierwszy trening, to większość składu już znałem. No i co najważniejsze, oprócz gry, mogłem rozpocząć studiana na Politechnice Opolskiej. Jestem na miejscu, grę mogę łączyć ze studiami. Prócz rozwoju koszykarskiego, rozwijam się także intelektualnie. Po prostu – nie było lepszej opcji.

AZS-kosz_2017-04-01-6249

Tak jak mówisz – przychodząc tutaj, byłeś pewny roli jaką będziesz pełnił. Nie ukrywajmy – jest to rola lidera. Jak oceniasz sezon zasadniczy? Skończyliśmy z bilansem 13-11, ale mogło być znacznie lepiej. Co najmniej trzy zwycięstwa więcej mieliśmy na wyciągnięcie ręki.

Porażki w Rudzie Śląskiej, Krakowie z Wisłą, czy u siebie z Katowicami i Bytomiem to są po prostu nasze wpadki. Każdy mecz da się wygrać, tylko trzeba bez przerwy pozostać skupionym, być konsekwentnym. To nie jest tak, że mecze przegrywa się w końcówkach. My sami do tego dopuszczaliśmy. Jedne mecze się wygrywa, drugie się przegrywa, jest to nauka dla nas. Żałuję, bo sezon mogliśmy skończyć nawet na trzecim miejscu i mieć w Play-Offach przewagę parkietu. Ale nie ma co tego rozpamiętywać. To jest właśnie piękno sportu, mecze są nieobliczalne. Sezon się skończył, wszystko jest za nami. Teraz mamy Play-Offy, sezon zaczął się od nowa. Co będzie? Zobaczymy.

Świetnie czytasz grę rywali, gdy przychodzi czwarta kwarta – piłka nagle trafia w ręce Wojtka Leszczyńskiego, który napędza kontrę. W jednym ze spotkań, bodajże z Jaworznem zanotowałeś 9 przechwytów. Twoim zdaniem obrona jest Twoją najlepszą stroną? To właśnie ten element, który wypominał Ci Piotr Bakun.

Nie uważam, że moja obrona była i jest moja najlepszą stroną. Ja jako zawodnik i osoba, która stara się wyciągać wnioski z każdego swojego spotkania uważam, że popełniam bardzo dużo błędów. Nie potrafię ustać każdej sytuacji jeden na jeden, czasami nie dojdę w obronie, czy przysnę i stracimy punkty. Te 9 przechwytów… po prostu są czasami takie mecze, że piłka sama wpada w ręce.  Nie zawsze da się kogoś nauczyć rzucać, bo to wszystko zależy także od psychiki, czy predyspozycji. Jeśli chodzi o obronę, to jestem zdania, że każdy może to robić. Chodzi mi tutaj o zaangażowanie, chęć walki, czy po prostu takie wewnętrzne motywowanie się.

Jako najlepszy strzelec grupy C II ligi musiałeś znaleźć się w najlepszej piątce sezonu zasadniczego.Podobno dowiedziałeś się gdy wracałeś z treningu?

Wiesz, że to było wczoraj? (śmiech)

Ale zanim to przepiszę, to minie trochę czasu [minął przeszło MIESIĄC przyp. red.].

Przede wszystkim jest to dla mnie bardzo duże wyróżnienie. Nigdy, nie licząc młodzieżówek nie zostałem królem strzelców sezonu, ani nie zostałem wybrany do najlepszej piątki. Bardzo mnie cieszy, że tym razem się w niej znalazłem, bo co najistotniejsze – było to głosowanie wszystkich trenerów naszej grupy. Budujący jest także fakt, że rywalizacja była bardzo zacięta a aż trzech zawodników z najlepszej piątki, to koszykarze głównego kandydata do awansu – R8 Basket Kraków. Jest to dla mnie bardzo duże wyróżnienie, które mam nadzieję, będzie mnie dodatkowo motywować i w ciężkich chwilach pchać do przodu.

Przed wywiadem rozmawiałem z Twoją narzeczoną, Anetą o tym, czy nie powinieneś czasem zostać wybrany MVP sezonu zasadniczego. Najbardziej wartościowym zawodnikiem wybrany został Wojtek Pisarczyk, który ma za sobą całą plejadę gwiazd. U nas jest nieco inaczej.

Nie uważam, żeby pierwsza piątka sezonu była dla mnie zbyt małym wyróżnieniem. Uważałbym tak, gdybyśmy wygrali wszystkie te mecze, w których ulegaliśmy w samych końcówkach. Gdybym w tych meczach, w ostatnich momentach robił różnicę i decydował o zwycięstwach w tych spotkaniach, wtedy może byłbym faktycznie zawiedziony, gdybym jej nie dostał. Uważam, że nasze miejsce w lidze jest powiązane z ambicją, zgraniem i świetną atmosferą w drużynie, bo naprawdę uważam, że jest wiele zespołów w drugiej lidze, które mogłyby być wyżej w tabeli od nas. Wiadomo za czym idzie rola MVP – za zwycięstwami drużyny. A ich mogliśmy mieć znacznie więcej. Dlatego pierwsza piątka jest, myślę, jak najbardziej adekwatna (śmiech).

17240401_423836787954032_4887593093148865253_o

Miałeś okazję pracować z wieloma trenerami. Który z nich miał największy wpływ na Twoją karierę, którego nazwałbyś swoim najlepszym trenerem?

Wydaje mi się, że każdy zawodnik ma swojego ulubionego trenera, osobę z którą mu się najlepiej pracowało. Wiadomo, że moim ulubionym trenerem jest mój tato, bo to on zaszczepił we mnie koszykówkę. Chciałbym jeszcze kiedyś potrenować pod jego okiem. Prócz taty, jest pewnien trener, który zawsze się za mną stawiał, potrafił, jeśli tego potrzebowałem, dać mi kopa, albo mnie ostudzić. Ktoś, kto mnie czuł. Dogadywaliśmy się bez słów i choć był bardzo twardy jako trener, to wiedział, czego mi potrzeba w danej chwili. Mam nadzieję, że uda mi się jeszcze kiedyś zagrać u niego.  Jeżeli dostałbym propozycje z zespołu, który prowadzi, to bardzo, bardzo poważnie bym ją przemyślał.

Robisz sobie teraz miejsce pod transfer? (śmiech)

Nawet jeśli, to nie miałem takiego zamiaru (śmiech). Jest to Rafał Kalwasiński. Przez dwa lata grałem u niego w LOSSM Wrocław i przez rok w WKS Śląsk Wrocław. W Śląsku awans do pierwszej ligi. Mimo, że był dla mnie bardzo szorstki, potrafił mi dosłownie i w cudzysłowie dać żołnierskiego liścia, jak zaczynało mi odbijać (śmiech). Nauczył mnie spokoju, opanowania i szacunku do rywala. Zawsze gonił mnie do nauki. Co tydzień brał dziennik i sprawdzał nasze oceny. Jak coś było nie tak, to musieliśmy biegać linie za karę. Zawsze był bardzo restrykcyjny. Gdy przyszedłem do liceum i uważałem, że jestem super zawodnikiem, że złapałem Pana Boga za pięty, to On mnie sprowadził do parteru, wprowadził mnie w dorosłą, dojrzałą koszykówkę. Przyznam szczerze, że często korzystam z rad, które mi dał. Gdy czuję się zbyt pewnie, to wracam do tego, co było kiedyś i do tego co mi mówił. Dzięki niemu potrafiłem przemyśleć wiele spraw.

Zbliżamy się już do końca, dlatego odejdźmy nieco od koszykówki. Słyszałem, że dobrze gotujesz. Ile jest w tym prawdy? (ogromny śmiech)

No wiesz… Dobrze mi idzie z kurczakiem i ryżem (śmiech). Muszę powiedzieć, że lubię gotować, ale nie jestem wirtuozem w kuchni. Jestem pewny, że moja narzeczona robi to trzy razy lepiej. Zawsze jest tak, że jeśli ona gotuje to wszystko jest okej, ale jak garnki i jedzenie wpadają w moje ręce, to zawsze słyszę jakieś „ale” (śmiech).

Bardzo lubisz podróże, szczególnie po Polsce. Twoim ulubionym miejscem są góry.

Kocham góry. To jest miejsce, w którym odnajduję samego siebie i potrafię odpocząć psychicznie, wyłączyć się. Lubię wsiąść w swój samochód i pojechać nawet samemu w góry i spędzić cały dzień z wyłączonym telefonem. Uwielbiam usiąść na ławce, odprężyć się i podziwiać widoki. Wracam wtedy do swojego dzieciństwa, kiedy z dziadkiem chodziliśmy na długie spacery, To zaszczepiło we mnie taką chęć do zbliżeń z naturą.

13510780_1080107992081257_2580519671502916116_n

Słyszałem, że Twoim marzeniem jest przejechanie swoim „Passeratti” z jednego końca Polski na drugi. Z tym możesz mieć jednak problem, bo właśnie zostawiłeś auto u mechanika (śmiech).

Może nie jest to moje największe marzenie, ale nie ukrywam, że pół żartem, pół serio sobie założyłem, że odwiedzę swoim samochodem każdy z końców Polski. Choć mój „Passeratti” jest stary, to jest to moje pierwsze auto, które kupiłem za odkładane przez jakiś czas pieniądze. Byłem nim już na Mazurach, w Bieszczadach, mieszkam na Dolnym Śląsku, więc trzy krańce już zaliczyłem. Teraz pora na Świnoujście, ale chętnie dołożę do tego Trójmiasto i centrum Polski. Przez Warszawę i Poznań już też przejeżdżałem a spod Katowic jest moja narzeczona, dlatego wiele mi nie zostało (śmiech).

Masz teraz 25 lat, wciąż jesteś młody, ale pewnie zastanawiasz się nad tym, gdzie będziesz za jakieś 15 lat. Studiujesz turystykę i wychowanie fizyczne. Pójdziesz w tym kierunku? Uwielbiasz w końcu podróże.

Turystyka to szczerze mówiąc trochę przypadek (śmiech). Ale fakt, bardzo lubię podróżować, strasznie lubię organizować różnego rodzaju akcje, jak na przykład Turniej Dwójek Koszykarskich, który w Prudniku organizowaliśmy razem z Krzyśkiem Chmielarzem, czy różnego rodzaju akcje charytatywne. Skupiam się teraz głównie na koszykówce, ale chciałbym w przyszłości podróżować, być może organizować jakieś wycieczki. Przede wszystkim nie lubię siedzieć w miejscu, bardzo nie lubię w swoim życiu monotonii. Nie ma na nią miejsca.

Nie ukrywajmy – ten sezon jest dla Ciebie bardzo udany, zostałeś królem strzelców, zostałeś wybrany do pierwszej piątki sezonu. Latem powinieneś mieć trochę propozycji, co do gry w innym klubie. Czy możemy liczyć na Wojtka Leszczyńskiego walczącego w przyszłym sezonie w naszych barwach? Bo wiesz, kibice, a w szczególności moja mama bardzo na to liczy (śmiech).

Jasne, że możecie liczyć, ale nie mówię tak i nie mówię nie jeśli chodzi o pozostanie w Opolu. Dla mnie najważniejsze w tym momencie jest to, żeby stworzyć sobie taką ścieżkę kariery, która pozwoli mi zaistnieć na parkietach pierwszoligowych, a gdyby się udało…

W tym momencie obok kawiarni przejeżdża błękitny Passat, na co Wojtek reaguje: „O Passat, już go naprawili? Kto mi zabrał Passata?!”

A gdyby się udało, to chciałbym wrócić do ekstraklasy. Zawsze w głowie siedziała mi też gra za granicą. Moja kariera potoczyła się w taki sposób, w jaki się potoczyła, dlatego mimo propozycji okazało się to niemożliwe. Każdego dnia walczę o to, żeby spełniać swoje marzenia i cały czas iść do przodu. Chcę wyznaczać sobie cele, które może i ciężko zrealizować, ale można to zrobić przez ciężką pracę. To cały Wojtek Leszczyński.

Skip to content